Dziesięć dni / Mel Sherratt

Nie czytam ostatnimi czasy tak dużo thrillerów psychologicznych, jak bym tego chciała, ale odnoszę wrażenie, że mam do nich wyjątkowe szczęście, bo co po jakiś sięgnę to zawsze jestem zadowolona. I tym razem nie było inaczej.


Kobiety znikają z ulic. Dziesięć dni później zostają odnalezione. Ostatniej, czwartej kobiety nie udało się uwolnić. Eva, dziennikarka, która relacjonowała tę historię nie zdaje sobie sprawy, że będzie kolejną ofiarą zniknięcia… Czy jej mroczny sekret pomoże Evie w uwolnieniu?

Skąd w człowieku bierze się zło? Czy to wynik traumatycznych przejść nie do zapomnienia czy wrodzona predyspozycja? Czy przemoc zawsze rodzi przemoc czy może stać się początkiem czegoś dobrego? I w końcu czy nasza przeszłość nas definiuje czy robią to jednak nasze wybory?

Dziesięć dni nie porusza lekkich tematów. Przemoc domowa, znęcanie się nad dziećmi, śmierć ukochanej osoby, wpływ tych wszystkich wydarzeń nie tylko na zdrowie psychiczne, ale i na całe życie, a do tego porwania, przetrzymywanie, trwanie w strachu o swoje życie - to wszystko tu dostajemy. I nie czyta się o tym łatwo, nigdy tak nie jest, ale tu wyjątkowo te wszystkie wydarzenia i ich konsekwencje wzbudzają masę przeróżnych emocji i pozostawiają z wieloma pytaniami.

Tak, Dziesięć dni to książka, przez którą co chwilę obrywasz inną emocją, począwszy od smutku, poprzez żal, kończąc na złości i rozgoryczeniu. I gdy wydaje ci się, że w końcu jesteś w stanie zrozumieć postępowanie bohaterów i im w sumie trochę współczujesz, za chwilę okazuje się, że był*ś w błędzie i wcale nie jest ci już aż tak przykro. Ale za chwilę może znowu już być odwrotnie. I tak, co jakiś czas. I to główny powód tego, że tak dobrze się to czytało. Samo odkrywanie tajemnic też było interesujące, ale kreacja portretów psychologicznych postaci chyba najbardziej mi się w niej podobała. Szczególnie, że akurat w tym przypadku obserwujemy dwie osoby, którym w dzieciństwie przydarzyło się coś w miarę podobnego, a które z różnych względów wybierają zupełnie inne drogi życiowe.

Śledzenie krok po kroku zachowania głównych bohaterów było jednocześnie i intrygujące i relaksujące. A w szczególności czarnego charakteru, który chwilami kompletnie mieszał mi w głowie i sprawiał, że nie byłam, co do niego już taka pewna. I tu brawa dla autorki za dokładną kreację porywacza, bo przedstawienie tej historii również z jego punktu widzenia to strzał w dziesiątkę. Wejście w jego umysł, poznanie jego myśli, uczuć, przeszłości, traumy - wszystko to sprawia, że można lepiej go poznać i próbować zrozumieć, czy jego zachowanie to wina otoczenia, traumy, zaburzeń czy błędnych wniosków. A może wszystkiego naraz. 

Może ta książka jakoś specjalnie mnie nie zaskoczyła ani nie trzymała w nie wiadomo jak ogromnym podekscytowaniu (za dużo się już naoglądało i naczytało), ale z przyjemnością mi się ją czytało. Być może osoby, które na co dzień są z thrillerami psychologicznymi za pan brat mogą czuć się lekko zawiedzione, bo napięcie nie sięga tu zenitu, ani nie mamy tu aż tak wielu zaskakujących zwrotów akcji czy punktu kulminacyjnego pełnego emocji, ale suspensu i intrygujących postaci zdecydowanie w niej nie brakuje. I choćby dlatego warto ją poznać.

Hej, a poza tym Dziesięć dni to idealna książka do czytania w myśl zasady jeszcze tylko jeden rozdział. Czemu? Bo ma aż 82 rozdziały, często zajmujące zaledwie jedną czy dwie strony. ;)


Książka jest już dostępna na Legimi.
__________________________________________
Za udostępnienie egzemplarza do recenzji dziękuję wydawnictwu Labreto.

Prześlij komentarz

0 Komentarze