The Atlas Six / Olivie Blake


Zaledwie raz na dziesięć lat sześcioro najzdolniejszych magów może ubiegać się o wtajemniczenie.
Na wybrańców, którzy zasilą szeregi Towarzystwa Aleksandryjskiego, czekają władza, prestiż i bogactwo, o jakich nie śniło się zwykłym śmiertelnikom. Szansę dostają jednak tylko nieliczni, wyłonieni w światowym naborze.
Tym razem finałowa szóstka to: Libby Rhodes i Nico de Varona – którzy po mistrzowsku poruszają się w obszarze fizyki; Reina Mori – wybitny talent w dziedzinie magii przyrody; telepatka Parisa Kamali – ma dar przenikania do podświadomości; Callum Nova – empata, który potrafi sterować mechanizmami najintymniejszych zachowań ludzkich; i Tristan Caine, zdolny przejrzeć każdą iluzję i obserwować strukturę otoczenia w sposób niedostępny dla innych – to dar tak rzadki, że ani jego towarzysze, ani on sam nie są świadomi jego skali.
Kandydaci, zwerbowani przez Atlasa Blakely’ego, wiedzą, że od wtajemniczenia dzieli ich dwanaście miesięcy. Zyskają częściowy dostęp do archiwów Towarzystwa, a potem będzie oceniane ich zaangażowanie w badania nad czasem, przestrzenią, myślą, życiem i śmiercią. Ostatecznie wtajemniczenia dostąpi pięć osób. Jedna zostanie wyeliminowana. Szóstka magów będzie więc przez rok rywalizować o to, by się jak najlepiej zaprezentować i o to, by przetrwać. Większości z nich się uda. Większości…

The Atlas Six to książka niebanalna z serii no plot, just vibes. Nie znajdziecie tu porywającej akcji, magicznych pojedynków, emocji wylewających się z każdej strony czy chociażby typowego wątku miłosnego. Tu sześć osób dostaje szansę by dzień po dniu rozwijać swoje nieprzeciętne umiejętności, wiedząc, że na samym końcu czeka wiedza niedostępna dla innych. Tyle, że i ona sama kosztuje wiele. Nie brakuje tu wspólnej nauki czy chwil rywalizacji. Mamy tu odniesienia do przeszłości bohaterów, ale i walkę o wygraną, gdy zawiązują się sojusze. Natomiast rozmowy i manipulacje zdecydowanie przejmują fabułę. I to wszystko sprawia, że nie można jej odmówić klimatu dark academia. 

TAS to jedna z tych książek, po której mam mieszane uczucia. Historia sama w sobie jest naprawdę interesująca, ale... No właśnie. Życie wewnętrzne bohaterów, ich rozterki, ich plany, ich myśli, ich potrzeby, a także relacje z innymi są fajnie wykreowane, ale akcji i napięcia jest tutaj niewiele. I mi to przeszkadzało. Wolę jednak, gdy więcej się dzieje. Tutaj mamy przede wszystkim rozmowy bohaterów, ich przemyślenia oraz życie w Towarzystwie Aleksandryjskim. Emocji tu trochę, jak na lekarstwo. Jedynie końcówka dostarczyła, bo takiego zwrotu się nie spodziewałam. I trzeba przyznać, że od tych ostatnich kilkudziesięciu stron nie mogłam się oderwać.

Najlepszym określeniem mojej relacji z TAS jest słowo sinusoidalna - są momenty świetne, ale są też i te kompletnie pozbawione emocji, aby nie powiedzieć, że nudne. Początkowo byłam mocno zaintrygowana samym pomysłem Towarzystwa i Biblioteki oraz całej tej magii, ale z czasem mój entuzjazm zaczął powoli opadać. Na końcu lekko się podniósł, ale czy samo zakończenie może zmienić moje postrzeganie całej książki? Raczej nie. Choć trzeba przyznać, że było świetne.

TAS ma ogromny potencjał. Widać go gołym okiem, bo mamy tu tajemniczą akademię, elitarne członkostwo, rywalizację o władzę i potęgę, magiczne umiejętności i wiele więcej. To wszystko jest naprawdę ciekawe. Ale dla mnie jest ona ciut przegadana. Zabrakło mi tempa i tego czegoś, co powiedziałoby mi, że to jest właśnie to. Jasne, są super momenty, które wciągają, ale trudno mi było przez cały czas zachować zainteresowanie na odpowiednim poziomie. 

Myślę, że dla mnie głównym problemem okazała się duża liczba narratorów. Jednak sześciu, plus kilka dodatkowych rozdziałów z punktu widzenia jeszcze kogoś innego, to za dużo. Zdecydowanie wolę, gdy jest ich mniej, bo nie jestem wtedy ciągle rozpraszana przez nowy wątek, a dodatkowo utrudnia to mi poznanie i nawiązanie jakiejkolwiek więzi z bohaterami. Przeskakiwanie w czasie również nie ułatwia sprawy. Nie zliczę, ile razy ją odkładałam, by po jakimś czasie wrócić. Ale proszę pamiętajcie, że to są tylko i wyłącznie moje preferencje. Wasz odbiór tej książki może być zupełnie inny, niezależnie od tego ilu narratorów wolicie. 

Czy jestem tą książką rozczarowana? Nie. Pomysł jest świetny. Naprawdę są tu momenty, które bardzo mnie zaciekawiły i sprawiły, że chciałam wiedzieć więcej. Początek jest niezwykle intrygujący, a końcówka zaskakuje. Jedynie problem tkwi w środku. Zabrakło mi tu dynamiki. I właśnie zdałam sobie sprawę, że nie ma tu opisów codzienności, a tylko rzeczy istotne dla fabuły wtykane w licznych rozmowach. A przez to, że często zmieniamy narratorów i rzucani jesteśmy od scenki do scenki to nie czuć upływu czasu. Jesteśmy o nim tylko informowani wprost. Nagle. Trochę utrudnia to odbiór. Zatem w ocenie książki jestem gdzieś pośrodku, trochę na tak, trochę na nie.    

Na sam koniec trzeba również dodać, że TAS jest książką wymagającą, bo Olivia Blake postawiła na mnóstwo zagadnień przede wszystkim z działu fizyki, ale i innych nauk, a także iluzji. Zatem tak, trzeba poświęcić jest dużo uwagi i być w pełni skoncentrowanym. I na pewno nie jest to nic lekkiego. I zdecydowanie nie jest to powieść YA. Pamiętajcie o tym.


Za możliwość poznania książki dziękuję wydawnictwu You&YA. 

Prześlij komentarz

1 Komentarze

  1. Mam to wysoko na moim TBR - jestem ciekawa czy moje odczucia będą podobne do Twoich :)

    OdpowiedzUsuń