Odrodzenie dzikich kwiatów (#2) / Micalea Smeltzer


Zapomniana. Nieplanowana. Silniejsza od wszelkich przeciwności. Ich miłość zakwitnie na nowo – jak dzikie kwiaty.
Sześć lat temu Salem rozstała się z ukochanym. W tym czasie w jej życiu zmieniło się tak wiele, że stała się już inną osobą. Zmuszona do trudnych wyborów, próbuje odciąć się od przeszłości i zapewnić swojej córce szczęśliwe dzieciństwo. Powrót do rodzinnego miasteczka okazuje się jednak powrotem do największej miłości i najgorszej tragedii jednocześnie.
Pierwsze spotkanie z Thayerem sprawia, że ożywają wszystkie wspomnienia – te bolesne, ale także te słodkie i upajające. Oboje bardzo się zmienili, a życie odcisnęło na nich swoje piętno. Ale czy to oznacza, że ich miłość ostatecznie się wypaliła? Czy krzywdy, jakich oboje doznali, raz na zawsze oddzieliły ich od siebie? A może wciąż jest szansa na nowy start? Salem i Thayer mają w sobie wiele siły i odwagi. Wytrwałość to jednak za mało, by miłość mogła w pełni się odrodzić.

Odrodzenie dzikich kwiatów to idealne dopełnienie historii pełnej łez, bólu, strachu, nadziei i miłości. Dopełnienie, które skleja tak roztrzaskane na milion kawałków serducho pozostawione same sobie po pierwszej części. Choć po drodze wcale nie jest tak łatwo. Oj nie. Autorka nadal nie oszczędza swoich bohaterów (nas również), bo i tym razem Salem i Thayer muszą uporać się ze stratą, żałobą i całym tym bólem, ale jednocześnie na spokojnie pokazuje, że prawdziwa miłość nigdy nie traci na sile i potrafi odrodzić się na nowo.

Jest jedna rzecz, za którą tak doceniam tę książkę. A mianowicie to, że pomimo upływu czasu, bólu, jaki sprawili sobie nawzajem bohaterowie i rzeczy, które przed sobą ukrywali, to potrafili z sobą o tym rozmawiać. O swoich uczuciach, lękach, wątpliwościach. Tak po prostu. Tak, jak dorośli ludzie powinni. Bez krzyków, bez obrażania, bez zrzucania winy, bez trzaskania drzwiami, bez uciekania, bez kłamania i bez udawania, że wszystko jest ok. Czytałam poszczególne sceny i aż nie dowierzałam, że pomimo wszystkiego złego, co ich spotkało, potrafili tak dojrzale o tym mówić. Taką kreację postaci i dialogów się chwali, i to bardzo.

Mamy tu wzloty i upadki, mnóstwo emocji, które wylewają się niemal z każdej strony, fragmenty, gdzie łzy totalnie kręcą się w oku i mnóstwo, ale to mnóstwo miłości we wszystkich barwach. Czytanie jej boli, ale jednocześnie leczy. Tak, tak chyba mogę to nazwać. Ja jestem usatysfakcjonowana tym drugim tomem. A zakończeniem szczególnie.

Tak, w tej części też potrzebujecie góry chusteczek. Niezaprzeczalnie.


Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Kobiece. 

Prześlij komentarz

0 Komentarze